To się nam dialektyka Lasów Państwowych toczy dalej. Na
korporacyjnej stronie białostockich LP możemy przeczytać: "3 stycznia br. komisja powołana przez nadleśniczego przeprowadziła konfrontację terenową z udziałem: myśliwego, przedstawiciela Instytutu Biologii Ssaków, Policji i leśniczego ds. łowieckich. Komisja jednoznacznie stwierdziła , że polujący 30 grudnia na terenie Nadleśnictwa Białowieża, myśliwy oddał strzał do łani, będąc na obszarze obwodu łowieckiego. Po trafieniu, łania przemieściła się w kierunku rezerwatu przyrody Lasy Naturalne Puszczy Białowieskiej, w którym została znaleziona martwa". Tylko jak to pogodzić z pismem nadleśniczego, który poinformował RDOŚ że chodziło o bezpieczeństwo powszechne?
Według nadleśniczego łania zagrażała bezpieczeństwu, bo była w pobliżu drogi publicznej i rezerwatu. A tylko zagrażanie bezpieczeństwu zezwala na polowanie w rezerwacie. Czy to znaczy, że martwa łania, która zanim padła martwa, wcześniej odchodziła od drogi, zagrażała zmartwychwstaniem? Trzeba było wjechać autem do rezerwatu, żeby przestała zagrażać? A swoją drogą, to czemu w komisji, która "jednoznacznie" stwierdziła 4 dni po zdarzeniu! i po dwóch dniach z deszczem! kiedy śnieg mocno się stopił, nie było specjalistki, przyrodnika z IOP PAN, która kilka dni wcześniej odkryła ślady polowania, określiła trafnie datę i płeć zwierzęcia? Był naukowiec z IBS (swoją drogą ciekawe kto tak jednoznacznie wsparł obiektywną komisję i na podstawie jakich śladów:)? Mataczenia i dialektyki mamy ciąg dalszy. A tak prosto byłoby się przyznać, albo zaprosić dr Nurię Selva do komisji. JK